Zostawili go, żeby wykrwawił się na śmierć. Obie nogi miał potrzaskane przez końskie kopyta, nadgarstki powykręcali mu wcześniej, zmiażdżyli też dwa palce i wybili kilka zębów. Nie wiedział, co z żebrami. Nie dbał o to. Chciał umrzeć i udać się do Domu Snów, ale wyznawcy Gallega nawet to mu odebrali.
Smród spoconego ciała i moczu, krew i ropa, gorączka i ból, niewyobrażalny ból. Wszystko spuchnięte i płonie, płonie, płonie…
Zimno. Jest mu tak zimno, że trzęsie się pod delikatnym całunem, jakim spowili jego ciało. Ciemno, nie może unieść rąk do twarzy, sprawdzić, czy oślepili go, czy to tylko ciemność bezksiężycowej nocy. Miota się bezradnie do chwili, aż czyjeś ciepłe dłonie dotykają jego piersi. Wtedy zapada w otchłań koszmarów.
Płyn jest ohydny w smaku, gorzkawy, wymiotuje nim przez kilka dni. Później już tylko spluwa, gdy chłopak nie patrzy. Poły jurty są ciężkie, nie może ich unieść i sprawdzić, dokąd go przywlekli. Chłopak bada jego odbandażowane nogi. Ma szczupłe i miękkie dłonie, jakby nigdy nie musiał trzymać w nich rzemieni. Uważnie ogląda stopy chorego i kręci głową. Potem mówi coś do siebie i milczy przez chwilę, jakby czekał na odpowiedź. W końcu kiwa głową i spogląda na rannego. Cearena przestały już szokować różowe oczy uzdrowiciela, odpowiada zrezygnowany na niezadane pytanie. Błąd, ogromny błąd. Strumień Mocy powala go na plecy.
Siedzieli naprzeciw siebie, Cearen jadł drobnymi kęsami moczony w ziołowym płynie podpłomyk.
- Myślałem, że mnie wtedy zabiłeś.
Białowłosy uzdrowiciel imieniem Elma kołysał się z boku na bok i bawił trzymanym w ręku pieczywem. Jak na mieszkańca Stepów wyróżniał się niecodziennym kolorem włosów, skóry i tęczówek. Poza tym, oprócz se-kohlandzkiego, zdarzało mu się gadać do siebie w dziwnym języku. Tak jak teraz, gdy perorował coś, machając podpłomykiem i wskazując niewidzialnemu współrozmówcy Cearena. Rekonwalescent przyzwyczaił się do tego, do szaleństwa w oczach Elmy i w milczeniu jadł. To Elma leczył go przez długie tygodnie, mył i zmieniał opatrunki.
Błyskawice nie dobiły Cearena, zostawiając go na pewną śmierć. Ale wtedy w pobliżu Uroczyska spacerował Elma z innymi członkami plemienia. Po krótkiej naradzie przywlekli rannego do wioski i zostawili w pewnych rękach Elmy. A chłopak… chłopak oddawał codziennie Cearenowi połowę swojej porcji pieczywa. Wkrótce Elma skończył naradę, spojrzał prosto w oczy towarzysza.
- Duchy kazały cię uzdrowić. - odpowiedział po prostu.
No tak, pomyślał Cearen. Wszystkiemu winne były duchy. To one kazały Elmie przywlec umierającego ze stepu. Pozostawało tajemnicą, jak namówił do tego ziomków z plemienia. Cearen nie miał kogo wypytać, bo jak dotąd spotkał jedynie babkę Elmy, która malowniczo opisała mu proces przywlekania jego truchła i obmywania zabrudzonego ciała z fekaliów oraz wyliczyła, ile ziół poszło na lecznicze napary. Cearen słuchał babki codziennie, niezdolny przegonić jej z jurty ani uciszyć. Babka machała na niego rękami, ale nigdy nie przeklęła ani nie podniosła ręki na rannego. Cearen był jej wdzięczny. To dzięki niej poznał historię Elmy.
Elma rozmawiał z duchami. Były to plemienne dusze tych, którzy nie odeszli do Domu Snów. Pomagały Elmie uzdrawiać i czasami dzieliły się radami. Babka miała tylko Elmę, jego ojciec pojechał na wezwanie Złotego Namiotu i już nigdy nie wrócił, a matkę chłopca zabrali ostatnim razem, gdy Syn Wojny nakazał stawić się wszystkim zdrowym kobietom i mężczyznom wraz z bronią w swojej osadzie. Zabrali też konie i bydło, zostawiając plemię Elmy na śmierć głodową. Chłopaka nie wzięli, bo duchy ostrzegły go. Ukrył się wśród pagórków, gdzie wpadł w trans. Elma wrócił po wielu dniach, wycieńczony i ledwie żywy. Plemię cudem go odratowało - każdy pamiętał, że białowłosy chłopak zawsze pomagał ich bydłu, leczył też inne zwierzęta, a ponieważ Syn Wojny zabrał z plemienia uzdrowicieli, Elma zajmował się również ludźmi.
- Mogę już chodzić. - stwierdził Cearen, patrząc wprost na chłopaka.
Elma podrapał się po białej szczecinie, potarł w zamyśleniu koniuszek nosa i kiwnął głową.
- Możesz. - odparł łaskawie.
Moc, urok, kaprys duchów… Cokolwiek to było, sprawiło, że kości Cearena zrosły się. Miał potworne blizny, stracił też te dwa palce u rąk, ale powoli stawał na nogi. Gdy był sam w jurcie, nie ryzykował – raz przewrócił się i potłukł kilka naczyń. Babka była zła i długo płakała, nim pozwoliła Elmie wejść do środka. Od tej pory Cearen czekał na babkę i razem z nią ćwiczył.
- Elma, powiedz… Po co wy żeście mnie zabrali?
- Duchy kazały cię wziąć. Powiedziały, że się przydasz. Babka radziła ze starszymi. Chcą sprzedać cię na targu niewolników.
Cearen zakrztusił się podpłomykiem i długo kasłał, nim odzyskał oddech.
- Czemu? - wydusił wreszcie.
- Gadasz w wielu językach. Dostaniemy za ciebie dwie krowy, albo młodego konika.
- Skąd… - Cearen wychylił się do przodu i postawił miskę na ściereczce. - Skąd wiecie, że mówię w językach? Jakich językach, na Gallega?
- Meekhańskim. - Elma cmoknął językiem, ukontentowany zmieszaniem na twarzy towarzysza. - Bredziłeś w malignie. Duchy rozpoznały, a babka Oya potwierdziła, ona kiedyś bywała na targach nad Morzem Białym. Znała kupców, którzy handlowali Meekhańczykami po wojnie.
Oya, skonstatował Cearen w myślach. Babka ma na imię Oya.
- Sprzedamy cię, jak już trochę cię podtuczymy. - Kontynuował Elma tonem znawcy, cmokając i oceniając spojrzeniem półnagiego Cearena. - Dadzą nam konika, uczony jest więcej wart niż niewolnik do kopalni. Babka Oya tak uradziła. A konik… zawsze chciałem mieć konika. - Elma kiwał głową i rozsiewał kruszyny, wskazując duchom przyszłego niewolnika.
- Na co ci konik? - Cearen nie próbował zmieniać nastawienia chłopaka. Jak przyjdzie co do czego, ugada się z babką Oyą.
- Będę ich odciągać. - Elma wreszcie wpakował sobie kawałek podpłomyka do ust.
- Kogo? - drążył Cearen.
- Ich.
- Jakich ich, Elma?
- Ich. - Chłopak dobrał się do ziołowego naparu towarzysza i wypił go jednym haustem. Beknął, pokiwał głową i dodał: - Ich.
Cearen chciał zakląć, ale poła namiotu uniosła się i do środka weszła dziewczyna. Utkwiła wzork w Cearenie i powiedziała: - A więc to jest ten Meekhańczyk? Wiesz co Elma, myślę że babka Oya kłamała. On wygląda jak jeden z nas, ma nawet znak Gallega na sercu.
- Nie jestem Meekhańczykiem. - Kilka dni później Cearen siedział z młodą Houlą przed swoją jurtą. Dziewczyna głaskała jedną dłonią psa. Drugiej nie miała, w miejscu, gdzie powinna być jej prawa ręka, zwisał zawiązany rękaw.
- Aha. - Houla nie przerwała tarmoszenia zwierzaka. - Ale Oya gada do wszystkich, że mówisz w meekhańskim. To znaczy, że byłeś w Imperium?
Cearen przeklął w myślach handlarza niewolników, którzy oświecił babkę Oyę w kwestii dialektu pojmanych na wojnie żołnierzy Imperium. Po chwili westchnął i skapitulował. Houla nie wydawała się groźna, co najwyżej może poszczuć na niego psa. Po krótkiej chwili opowiedział jej, skąd zna meekhański.
- Matka porzuciła cię zaraz po porodzie, bo byłeś dzieckiem z gwałtu, jakiego dokonał na niej se-kohladzki najeźdźca? Głupia, przecież masz obie ręce. Możesz walczyć. - Zdziwiła się dziewczyna.
- Nie o to chodzi. - Cearen zakrył twarz dłońmi, zastanawiając się, jak jej wytłumaczyć, co czuł bękart najeźdźcy dorastający w nienawiści widzianej w każdym spojrzeniu. - Houla, ja byłem taki jak ojciec, ciemnowłosy, z innymi oczami, nawet jeśli nie różniłem się barwą skóry od nich, to i tak byłem obcy. A plotki, Houla, wiesz co mogą zrobić plotki? Wiesz, jacy podli są ludzie? Gdyby nie wuj, ukamieniowaliby mnie. A gdy umarł, ja… Ja uciekłem. Na Stepy, jak najdalej od meekhańskiej granicy. Spędziłem tu ponad połowę życia. Jestem Se-kohlandczykiem.
- Głupi Meekhańcy. - stwierdziła Houla. Dla niej dziwne było nienawidzić kogoś za krew ojca. Ona nie miała ręki, w plemieniu większość rodziła się kalekami, a Syn Wojny groził im śmiercią, jeśli się nie przeniosą z dala od Uroczyska. Dobrowolne wygnanie Cearena było dla niej niepojęte. Miał ręce, mógł walczyć. - I co, dostąpiłeś zaszczytu? Widziałeś Złoty Namiot?
- Nie. - Cearen pokręcił głową. - Nie umiem dobrze walczyć. Nie jestem Błyskawicą ani Źrebarzem. Mam symbol Gallega, bo kiedyś po pijaku założyłem się z chłopakami, że wytatuuję sobie błyskawicę, przebiorę się za Jeźdźca Burzy i wjadę do świątyni na koniu.
- I co? - Houla dała wreszcie spokój utytłanemu w pyle psu. - Jak to się skończyło?
Cearen znów westchnął. Głupota zawsze wiedzie ku upadkowi. - Elma ledwie mnie poskładał.
- Aaa – Dziewczyna pokiwała mądrze głową. - To dlatego porzucili cię koło Uroczyska.
- Tak. - Cearen przełknął gulę ściskającą go w gardle. - Nie chcieli, by umarł z imieniem Gallega na ustach i odszedł do Domu Snów. Mieli nadzieję, że Pomiotnicy albo potwory pochłoną moją duszę.
Elma obudził Cearena w środku nocy. Przed jurtą Oya nuciła coś pod nosem, wrzucając do ognia suche gałązki zebrane na stepie. Noc była piękna, gwieździste niebo nie przykrywała ani jedna chmura. Oya poklepała wnuka po łydce, a gdy Elma pochylił się ku niej, pocałowała młodzieńca w środek czoła i wróciła do wpatrywania się w ogień.
- Chodźcie. - Houla wyłoniła się zza drugiej jurty, w dłoni ściskała włócznię. - Trzeba się śpieszyć.
- Gdzie? - Zapytał Cearen, ale Elma już ruszył za dziewczyną. Kolejni członkowie plemienia dołączali do nich po drodze. Gadali między sobą i potrząsali bronią, starzy i kalecy, ostatni z rodów. Houla i Elma flankowali Cearena, który próbował ich wypytywać, ale usłyszał jedynie, że ma zaczekać. Wszystkiego dowie się na miejscu. Miejscu… Ukłucie niepokoju sprawiło, że Cearen chciał się zatrzymać, ale nie pozwolili mu. Tylko nie to, pomyślał, Panie Burz, spraw, żeby to nie było najgorsze.
Najgorsze sprawdziło się. Pół plemienia Elmy podążało w kierunku Uroczyska. Cearen zastanawiał się, czy to taki miejscowy zwyczaj, wyszukiwać na przeklętej ziemi środków na uratowanie głodujących starców i kalek. Tu niewolnik, tam krowa…
Przyczaili się przy krawędzi krateru. Uroczysko było ogromne, ciągnęło się na wiele mil. Przeklęta ziemia poprzecinana była kotlinami, bajorami szlamu i skupiskami nieokiełznanej Mocy, plam Mroku, z których wychodziły potwory. Cearen patrzył oniemiały, jak rodzą się z nicości i rozpełzają dookoła.
Plemię Elmy czekało w bezruchu. Houla mamrotała coś, zapewne modlitwę, bo jej oczy wzniesione były ku niebu, które powoli zasnuwało się chmurami. Galleg chyba ją usłyszał, bo nagle z nieba uderzyła błyskawica i zabiła jednego z demonów. Gdy pozostałe rozpierzchły się na boki, Elma dał znak i zaberani rzucili się na truchło. Nadpalone ciało potwora zostało odciągnięte przez kilku najsprawniejszych mężczyzn, podczas gdy Houla, Elma i pozostali osłaniali ich odwrót.
Cearen pomagał ciągnąć truchło, ale odwrócił się na czas, by zobaczyć, jak wielka bestia skoczyła na chłopaka i przewróciła go. Houla krzyczy i uderza potwora włócznią. Demon zostawia Elmę i rzuca się ku dziewczynie. Cearen biegnie, nieporadnie ściskając w dłoni sierp i wie, że nie zdąży… Grzmot i trzask, błyskawica uderza, ale Pan Burz chybił, pomylił się, jego piorun trafił w śmiertelnika... Z sierpa Cearena strzela wiązka, która zabija bestię.
Houla płacze, trzymając się wbitej w ziemię włóczni, oniemiałe plemię patrzy na Elmę, który gramoli się z ziemi, a Cearen… Cearen podchodzi do dziewczyny i podnosi ją z klęczek.
- Duchy mówią, że pomożesz nam zdobyć trochę mięsa. - Elma nie zwraca uwagi na oczy Cearena, zamglone niczym burzowe niebo nad nimi. Chłopak klepie się po brzuchu i kiwa głową. Pokaleczone ręce krwawią, dłonie Elmy rysują brunatne kółka na jego koszuli.
Houla zaczyna chichotać. Cearen nie wie, czy to kolejne stadium jej histerii, ale odsuwa się na wszelki wypadek.
- Oya będzie musiała jakoś przeżyć fakt, że nie pojedzie na targi niewolników. - Odezwał się jeden ze starców, gdy skończył oględziny zabitej bestii. Podszedł do nich, wycierając zakrwawiony nóż i pokazując im płat wykrojonego mięsa. Spogląda bojaźliwie na Cearena, ale nie odwraca wzroku. - Nie wiem, jak jej to powiesz, ale zawsze możesz poprosić Elmę o pomoc. Duchy podpowiedzą.
Duchy, pomyślał Cearen. Powinien podziękować duchom. Albo je przekląć. Nie wiedział co wybrać. Postanowił, że naradzi się z Houlą co zrobić, jak już dziewczyna uspokoi się i przestanie się bać.
*
Smród spoconego ciała i moczu, krew i ropa, gorączka i ból, niewyobrażalny ból. Wszystko spuchnięte i płonie, płonie, płonie…
*
Zimno. Jest mu tak zimno, że trzęsie się pod delikatnym całunem, jakim spowili jego ciało. Ciemno, nie może unieść rąk do twarzy, sprawdzić, czy oślepili go, czy to tylko ciemność bezksiężycowej nocy. Miota się bezradnie do chwili, aż czyjeś ciepłe dłonie dotykają jego piersi. Wtedy zapada w otchłań koszmarów.
*
Płyn jest ohydny w smaku, gorzkawy, wymiotuje nim przez kilka dni. Później już tylko spluwa, gdy chłopak nie patrzy. Poły jurty są ciężkie, nie może ich unieść i sprawdzić, dokąd go przywlekli. Chłopak bada jego odbandażowane nogi. Ma szczupłe i miękkie dłonie, jakby nigdy nie musiał trzymać w nich rzemieni. Uważnie ogląda stopy chorego i kręci głową. Potem mówi coś do siebie i milczy przez chwilę, jakby czekał na odpowiedź. W końcu kiwa głową i spogląda na rannego. Cearena przestały już szokować różowe oczy uzdrowiciela, odpowiada zrezygnowany na niezadane pytanie. Błąd, ogromny błąd. Strumień Mocy powala go na plecy.
*
Siedzieli naprzeciw siebie, Cearen jadł drobnymi kęsami moczony w ziołowym płynie podpłomyk.
- Myślałem, że mnie wtedy zabiłeś.
Białowłosy uzdrowiciel imieniem Elma kołysał się z boku na bok i bawił trzymanym w ręku pieczywem. Jak na mieszkańca Stepów wyróżniał się niecodziennym kolorem włosów, skóry i tęczówek. Poza tym, oprócz se-kohlandzkiego, zdarzało mu się gadać do siebie w dziwnym języku. Tak jak teraz, gdy perorował coś, machając podpłomykiem i wskazując niewidzialnemu współrozmówcy Cearena. Rekonwalescent przyzwyczaił się do tego, do szaleństwa w oczach Elmy i w milczeniu jadł. To Elma leczył go przez długie tygodnie, mył i zmieniał opatrunki.
Błyskawice nie dobiły Cearena, zostawiając go na pewną śmierć. Ale wtedy w pobliżu Uroczyska spacerował Elma z innymi członkami plemienia. Po krótkiej naradzie przywlekli rannego do wioski i zostawili w pewnych rękach Elmy. A chłopak… chłopak oddawał codziennie Cearenowi połowę swojej porcji pieczywa. Wkrótce Elma skończył naradę, spojrzał prosto w oczy towarzysza.
- Duchy kazały cię uzdrowić. - odpowiedział po prostu.
No tak, pomyślał Cearen. Wszystkiemu winne były duchy. To one kazały Elmie przywlec umierającego ze stepu. Pozostawało tajemnicą, jak namówił do tego ziomków z plemienia. Cearen nie miał kogo wypytać, bo jak dotąd spotkał jedynie babkę Elmy, która malowniczo opisała mu proces przywlekania jego truchła i obmywania zabrudzonego ciała z fekaliów oraz wyliczyła, ile ziół poszło na lecznicze napary. Cearen słuchał babki codziennie, niezdolny przegonić jej z jurty ani uciszyć. Babka machała na niego rękami, ale nigdy nie przeklęła ani nie podniosła ręki na rannego. Cearen był jej wdzięczny. To dzięki niej poznał historię Elmy.
Elma rozmawiał z duchami. Były to plemienne dusze tych, którzy nie odeszli do Domu Snów. Pomagały Elmie uzdrawiać i czasami dzieliły się radami. Babka miała tylko Elmę, jego ojciec pojechał na wezwanie Złotego Namiotu i już nigdy nie wrócił, a matkę chłopca zabrali ostatnim razem, gdy Syn Wojny nakazał stawić się wszystkim zdrowym kobietom i mężczyznom wraz z bronią w swojej osadzie. Zabrali też konie i bydło, zostawiając plemię Elmy na śmierć głodową. Chłopaka nie wzięli, bo duchy ostrzegły go. Ukrył się wśród pagórków, gdzie wpadł w trans. Elma wrócił po wielu dniach, wycieńczony i ledwie żywy. Plemię cudem go odratowało - każdy pamiętał, że białowłosy chłopak zawsze pomagał ich bydłu, leczył też inne zwierzęta, a ponieważ Syn Wojny zabrał z plemienia uzdrowicieli, Elma zajmował się również ludźmi.
- Mogę już chodzić. - stwierdził Cearen, patrząc wprost na chłopaka.
Elma podrapał się po białej szczecinie, potarł w zamyśleniu koniuszek nosa i kiwnął głową.
- Możesz. - odparł łaskawie.
Moc, urok, kaprys duchów… Cokolwiek to było, sprawiło, że kości Cearena zrosły się. Miał potworne blizny, stracił też te dwa palce u rąk, ale powoli stawał na nogi. Gdy był sam w jurcie, nie ryzykował – raz przewrócił się i potłukł kilka naczyń. Babka była zła i długo płakała, nim pozwoliła Elmie wejść do środka. Od tej pory Cearen czekał na babkę i razem z nią ćwiczył.
- Elma, powiedz… Po co wy żeście mnie zabrali?
- Duchy kazały cię wziąć. Powiedziały, że się przydasz. Babka radziła ze starszymi. Chcą sprzedać cię na targu niewolników.
Cearen zakrztusił się podpłomykiem i długo kasłał, nim odzyskał oddech.
- Czemu? - wydusił wreszcie.
- Gadasz w wielu językach. Dostaniemy za ciebie dwie krowy, albo młodego konika.
- Skąd… - Cearen wychylił się do przodu i postawił miskę na ściereczce. - Skąd wiecie, że mówię w językach? Jakich językach, na Gallega?
- Meekhańskim. - Elma cmoknął językiem, ukontentowany zmieszaniem na twarzy towarzysza. - Bredziłeś w malignie. Duchy rozpoznały, a babka Oya potwierdziła, ona kiedyś bywała na targach nad Morzem Białym. Znała kupców, którzy handlowali Meekhańczykami po wojnie.
Oya, skonstatował Cearen w myślach. Babka ma na imię Oya.
- Sprzedamy cię, jak już trochę cię podtuczymy. - Kontynuował Elma tonem znawcy, cmokając i oceniając spojrzeniem półnagiego Cearena. - Dadzą nam konika, uczony jest więcej wart niż niewolnik do kopalni. Babka Oya tak uradziła. A konik… zawsze chciałem mieć konika. - Elma kiwał głową i rozsiewał kruszyny, wskazując duchom przyszłego niewolnika.
- Na co ci konik? - Cearen nie próbował zmieniać nastawienia chłopaka. Jak przyjdzie co do czego, ugada się z babką Oyą.
- Będę ich odciągać. - Elma wreszcie wpakował sobie kawałek podpłomyka do ust.
- Kogo? - drążył Cearen.
- Ich.
- Jakich ich, Elma?
- Ich. - Chłopak dobrał się do ziołowego naparu towarzysza i wypił go jednym haustem. Beknął, pokiwał głową i dodał: - Ich.
Cearen chciał zakląć, ale poła namiotu uniosła się i do środka weszła dziewczyna. Utkwiła wzork w Cearenie i powiedziała: - A więc to jest ten Meekhańczyk? Wiesz co Elma, myślę że babka Oya kłamała. On wygląda jak jeden z nas, ma nawet znak Gallega na sercu.
*
- Nie jestem Meekhańczykiem. - Kilka dni później Cearen siedział z młodą Houlą przed swoją jurtą. Dziewczyna głaskała jedną dłonią psa. Drugiej nie miała, w miejscu, gdzie powinna być jej prawa ręka, zwisał zawiązany rękaw.
- Aha. - Houla nie przerwała tarmoszenia zwierzaka. - Ale Oya gada do wszystkich, że mówisz w meekhańskim. To znaczy, że byłeś w Imperium?
Cearen przeklął w myślach handlarza niewolników, którzy oświecił babkę Oyę w kwestii dialektu pojmanych na wojnie żołnierzy Imperium. Po chwili westchnął i skapitulował. Houla nie wydawała się groźna, co najwyżej może poszczuć na niego psa. Po krótkiej chwili opowiedział jej, skąd zna meekhański.
- Matka porzuciła cię zaraz po porodzie, bo byłeś dzieckiem z gwałtu, jakiego dokonał na niej se-kohladzki najeźdźca? Głupia, przecież masz obie ręce. Możesz walczyć. - Zdziwiła się dziewczyna.
- Nie o to chodzi. - Cearen zakrył twarz dłońmi, zastanawiając się, jak jej wytłumaczyć, co czuł bękart najeźdźcy dorastający w nienawiści widzianej w każdym spojrzeniu. - Houla, ja byłem taki jak ojciec, ciemnowłosy, z innymi oczami, nawet jeśli nie różniłem się barwą skóry od nich, to i tak byłem obcy. A plotki, Houla, wiesz co mogą zrobić plotki? Wiesz, jacy podli są ludzie? Gdyby nie wuj, ukamieniowaliby mnie. A gdy umarł, ja… Ja uciekłem. Na Stepy, jak najdalej od meekhańskiej granicy. Spędziłem tu ponad połowę życia. Jestem Se-kohlandczykiem.
- Głupi Meekhańcy. - stwierdziła Houla. Dla niej dziwne było nienawidzić kogoś za krew ojca. Ona nie miała ręki, w plemieniu większość rodziła się kalekami, a Syn Wojny groził im śmiercią, jeśli się nie przeniosą z dala od Uroczyska. Dobrowolne wygnanie Cearena było dla niej niepojęte. Miał ręce, mógł walczyć. - I co, dostąpiłeś zaszczytu? Widziałeś Złoty Namiot?
- Nie. - Cearen pokręcił głową. - Nie umiem dobrze walczyć. Nie jestem Błyskawicą ani Źrebarzem. Mam symbol Gallega, bo kiedyś po pijaku założyłem się z chłopakami, że wytatuuję sobie błyskawicę, przebiorę się za Jeźdźca Burzy i wjadę do świątyni na koniu.
- I co? - Houla dała wreszcie spokój utytłanemu w pyle psu. - Jak to się skończyło?
Cearen znów westchnął. Głupota zawsze wiedzie ku upadkowi. - Elma ledwie mnie poskładał.
- Aaa – Dziewczyna pokiwała mądrze głową. - To dlatego porzucili cię koło Uroczyska.
- Tak. - Cearen przełknął gulę ściskającą go w gardle. - Nie chcieli, by umarł z imieniem Gallega na ustach i odszedł do Domu Snów. Mieli nadzieję, że Pomiotnicy albo potwory pochłoną moją duszę.
*
- Chodźcie. - Houla wyłoniła się zza drugiej jurty, w dłoni ściskała włócznię. - Trzeba się śpieszyć.
- Gdzie? - Zapytał Cearen, ale Elma już ruszył za dziewczyną. Kolejni członkowie plemienia dołączali do nich po drodze. Gadali między sobą i potrząsali bronią, starzy i kalecy, ostatni z rodów. Houla i Elma flankowali Cearena, który próbował ich wypytywać, ale usłyszał jedynie, że ma zaczekać. Wszystkiego dowie się na miejscu. Miejscu… Ukłucie niepokoju sprawiło, że Cearen chciał się zatrzymać, ale nie pozwolili mu. Tylko nie to, pomyślał, Panie Burz, spraw, żeby to nie było najgorsze.
Najgorsze sprawdziło się. Pół plemienia Elmy podążało w kierunku Uroczyska. Cearen zastanawiał się, czy to taki miejscowy zwyczaj, wyszukiwać na przeklętej ziemi środków na uratowanie głodujących starców i kalek. Tu niewolnik, tam krowa…
Przyczaili się przy krawędzi krateru. Uroczysko było ogromne, ciągnęło się na wiele mil. Przeklęta ziemia poprzecinana była kotlinami, bajorami szlamu i skupiskami nieokiełznanej Mocy, plam Mroku, z których wychodziły potwory. Cearen patrzył oniemiały, jak rodzą się z nicości i rozpełzają dookoła.
Plemię Elmy czekało w bezruchu. Houla mamrotała coś, zapewne modlitwę, bo jej oczy wzniesione były ku niebu, które powoli zasnuwało się chmurami. Galleg chyba ją usłyszał, bo nagle z nieba uderzyła błyskawica i zabiła jednego z demonów. Gdy pozostałe rozpierzchły się na boki, Elma dał znak i zaberani rzucili się na truchło. Nadpalone ciało potwora zostało odciągnięte przez kilku najsprawniejszych mężczyzn, podczas gdy Houla, Elma i pozostali osłaniali ich odwrót.
Cearen pomagał ciągnąć truchło, ale odwrócił się na czas, by zobaczyć, jak wielka bestia skoczyła na chłopaka i przewróciła go. Houla krzyczy i uderza potwora włócznią. Demon zostawia Elmę i rzuca się ku dziewczynie. Cearen biegnie, nieporadnie ściskając w dłoni sierp i wie, że nie zdąży… Grzmot i trzask, błyskawica uderza, ale Pan Burz chybił, pomylił się, jego piorun trafił w śmiertelnika... Z sierpa Cearena strzela wiązka, która zabija bestię.
Houla płacze, trzymając się wbitej w ziemię włóczni, oniemiałe plemię patrzy na Elmę, który gramoli się z ziemi, a Cearen… Cearen podchodzi do dziewczyny i podnosi ją z klęczek.
- Duchy mówią, że pomożesz nam zdobyć trochę mięsa. - Elma nie zwraca uwagi na oczy Cearena, zamglone niczym burzowe niebo nad nimi. Chłopak klepie się po brzuchu i kiwa głową. Pokaleczone ręce krwawią, dłonie Elmy rysują brunatne kółka na jego koszuli.
Houla zaczyna chichotać. Cearen nie wie, czy to kolejne stadium jej histerii, ale odsuwa się na wszelki wypadek.
- Oya będzie musiała jakoś przeżyć fakt, że nie pojedzie na targi niewolników. - Odezwał się jeden ze starców, gdy skończył oględziny zabitej bestii. Podszedł do nich, wycierając zakrwawiony nóż i pokazując im płat wykrojonego mięsa. Spogląda bojaźliwie na Cearena, ale nie odwraca wzroku. - Nie wiem, jak jej to powiesz, ale zawsze możesz poprosić Elmę o pomoc. Duchy podpowiedzą.
Duchy, pomyślał Cearen. Powinien podziękować duchom. Albo je przekląć. Nie wiedział co wybrać. Postanowił, że naradzi się z Houlą co zrobić, jak już dziewczyna uspokoi się i przestanie się bać.