Przejdź do głównej zawartości

Góry Pożegnania

Bycie trzecim Ogarem Imperium wiązało się z ciągłym ryzykiem, dlatego gdy trafiłem do pierwszej piątki Psiarni, w głębi ducha przysiągłem, że nie dam podpalić sobie dupy.  

Podróż na zachód zawsze wiązała się z ryzykiem, wszak wykradaliśmy, wykradamy i będziemy wykradać sekrety ar-mittarskich magów na polecenie Suki, która z kolei otrzymywała rozkazy od samego cesarza. Dlatego, gdy chciałem załatwić - nazwijmy je “osobiste” - sprawy na terenach pełnych szpiegów, musiałem skradać się niczym wozackie dzieci na konne wyścigi. Robiłem tak za gówniarskich czasów, więc miałem doświadczenie. Przebrany za kupca, udając niedowład, spędzałem całe dnie na wozie, trzymałem głowę nisko, a kapelusz zawsze na głowie. Nie przyciągałem niczyjej uwagi w karawanie ciągnącej wzdłuż Manelawów, a potem, gdy w oddali zamajaczył Lahud Wschodni, złamałem najświętsze znane mi prawo i wskoczyłem na grzbiet niepozornej kobyły, z którą ruszyłem w górę dopływu Galoh. 

Tereny te, choć żyzne, nie były w większości wykarczowane i przedzieranie się przez lasy z dala od powszechnie uczęszczanych traktów uznałem za karę Laal, z którą miałem od dawna na pieńku. Moja kobyła była jednak niestrudzona i nie dała złamać sobie nogi na podmokłych grzęzawiskach. Galleg, którego też nie darzyłem sympatią, popisywał się burzami, których te ziemie nie zaznały od dekady. Mokłem, przeklinałem w duchu bogów, ale nie dawałem za wygraną i kiedy zobaczyłem wreszcie Góry Pożegnania, nagrodziłem podkute bydle ostatnią zachomikowaną kostką cukru. 

Górale, jak to mieli w zwyczaju, przywitali mnie po barbarzyńsku napitkiem na bazie koziego mleka. Mając w pamięci starcia z kozimi pomiotami Setrena, unikałem zagródek i przesiadywałem blisko ognia, słuchając plotek. Tak, Nesbordczycy dawali się we znaki. Nie, zima jeszcze na dobre nie odeszła na północy. Tak, ceny broni rosną. Nie, nie będą sprzedawać kóz. Zajadałem ser, drapałem się pod baranicą, marzyłem o mojej wannie w domu w Starym Meekhanie i poszukiwałem przewodnika, który przeprowadzi mnie nad Morze Awyjskie, do twierdzy Haneg.

Twierdza była punktem granicznym, obronnym, pozostałością świątyni Reagwyra, przebudowaną przez ród Mane-aes-Tarre na coś na kształt górskiej fortecy. Z wież rozpościerał się widok na spienione, zimne wody kontrolowane przez nesbordzkie langskipy. Jeśli czegoś ta surowa ziemia nie zaznała, to był nim pokój. Przed nastaniem Imperium wojownicy Setrena ścierali się tutaj z kultystami Reagwyra, Anday’ya brała się za bary z Dress, która z kolei miała na pieńku z Bliźniętami. Tak więc górale, mimo iż był to twardy naród, częściowo z ulgą powitali meekhański porządek. Częściowo, bo jak się szybko przekonali, była zaraza, której nie dało się wytępić za nic na świecie. A byli nią piraci. I choć książę Fiilandu próbował podporządkować sobie cały Szary Ocean, nikt nie był w stanie poskromić mężczyzn zrodzony z soli i lodu, żeglujących po Morzu Awyjskim.

Haneg powitało mnie ciszą, tak niezwykłą dla tego miejsca. Zwykle wiatr, śnieg i przekleństwa służących oraz strażników wypełniały dziedzińce, korytarze i komnaty. Dziś widziałem tylko kilku wartowników, a jeden przygarbiony starzec odebrał ode mnie pokryty lodem płaszcz i odszedł, mamrocząc pod nosem… modlitwy. To było niepokojące, przyznałem w duchu, ja, który nigdy się zwracałem o pomoc do żadnego z bogów. Nawet w beznadziejnej sytuacji, takiej jak teraz, gdy mój najlepszy przyjaciel zaginął, a pogrążona w żalu wdowa zaniedbała obowiązki gospodyni i strażniczki meekhańskiej granicy. Nie przeszło mi przez głowę modlić się za ich dusze.

Jarl Mane-aes-Tarre nie miał syna. Zrodzona z małżeństwa córka, Eloise, trafiła do klasztoru. Żona Jarla, Sigad, była panią fortu Haneg. Moja wizyta nie zaskoczyła jej, choć nie zapowiadał mnie list, posłaniec czy szpieg. Oczy Sigad zabłysły, gdy wstała na powitanie i powoli drżącymi rękami odstawiła na stół puchar. Z daleka nie poczułem, czy to miód, wino czy może piwo, ale napitek musiał być mocniejszy: Sigad była zarumieniona, choć wybrała siedzisko z dala od kominka. 

- Wellas. - wykrztusiła w końcu, wskazując krzesło obok siebie.

- Moja droga Sigad. - ucałowałem jej dłonie, po czym ruszyłem na drugi koniec stołu, pod sam kominek. Z rozkoszą rozsiadłem się przy ogniu i wyciągnąłem przed siebie nogi. 

- Nie spodziewałam się ciebie. - skłamała, udając, że mój wybór miejsca nie wytrącił jej z równowagi bardziej niż kapiąca na dywan woda. - Nie odwiedzałeś nas dawno…

- Od czasu, kiedy Eloise złożyła śluby czystości, uznałem moje wizyty tutaj za stratę czasu. - odwróciłem głowę do majordomusa, który zachęcał służące do wniesienia naczyń do komnaty. - Wreszcie jakieś oznaki życia, już bałem się, że zwolniłaś ich wszystkich, Sigad.

Wdowa wykrzywiła usta. Jako osoba urodzona i wychowana na meekhańską arystokratkę, nie lubiła bezpośrednich oskarżeń w obecności służby. Jej bronią były aluzje, podchody i wyrafinowane utarczki słowne, a nie odpieranie nacisków przy pospólstwie. Ale czego mogła się spodziewać po mnie, wozackim bękarcie wychowanym bez matki, mieszańcu, kundlu, który tylko dzięki talentowi wybił się na szpiega? Oj tak, miałem tytuł szlachecki, ale nie znosiłem szlachty. Eusewenia uznała kiedyś, że tak będzie lepiej dla mnie, bywalca starej i nowej stolicy. “Niech Szczury zgrzytają zębami” - powiedziała. - “Niech udławią się zazdrością, że taki łajdak bryluje na salonach i obściskuje hrabiny. Niech myślą, że jesteś bawidamkiem i idiotą. Niech cię nienawidzą, zamiast się bać. Tak będzie dla nas wygodniej”. Wirowałem z arystokracją, ale nie grałem w ich gry, jeśli nie musiałem. Miałem ważniejsze rzeczy na głowie.

Sigad poczekała, aż zostaniemy sami. Wstała od stołu i - co niezwykłe dla tak wysoko urodzonej damy - sama nalała mi wina. Patrzyłem uważnie, jak wlewa płyn do pucharu, szukałem pułapki, trucizny, oznak zawahania, szaleństwa, rozpaczy. Niczego nie dostrzegłem. Postawiła przede mną napitek, przysunęła bliżej tacę z serami i wróciła na swoje miejsce. Była taka posłuszna, jak wtedy gdy rodzina skazała ją na to małżeństwo. Taka cicha, gdy jej córka wykrzyczała (słuszne, skądinąd) oskarżenia i uciekła do klasztoru. Taka spokojna, gdy jej mąż został oskarżony o zdradę stanu i skazany na śmierć. Była niczym porcelanowa lalka, ale ja, wicehrabia Wellas, obrońca Imperium i trzeci Ogar, niegdyś uratowałem jej Jarla i widziałem emocje na twarzy tej kobiety. Teraz zdradzały ją tylko ręce.

- Sigad, powiedz mi, póki cię proszę, co się stało z Mane-aes-Tarrem. - nie tknąłem pucharu, a swoją całą uwagę zwróciłem na nieszczęsną wdowę.

- Prosisz? - wypiła spory łyk i spojrzała wprost na mnie. - Od kiedy ty o coś prosisz, wicehrabio? Zwykle stawiasz warunki bądź wysuwasz żądania. 

- Jak chcesz. - wzruszyłem ramionami. - Żądam wyjaśnień. Twój mąż, którego niegdyś nie dałem powiesić za sprzedawanie poufnych informacji naszym drogim sąsiadom na północy, obiecał mi niegdyś swoją córkę. Eloisę, może ją pamiętasz. To też twoja córka, choć robiłaś wszystko, by się ciebie wyrzekła. Trzy miesiące temu Eloisa znika z klasztoru, a ja dostaję informację, że z Haneg przestały spływać meldunki Mane-aes-Tarrena, który nadal grał w swoją ulubioną grę “jestem cesarskim szpiegiem”. Ty, zamiast wzmocnić straże w porcie i w twierdzy, przestajesz wysyłać patrole w góry, co skutkuje kradzieżami kóz i zniechęcaniem karawan do obierania tras wiodących do Imperium. Ja zaczynam się zastanawiać, co się stało i nagle moi ludzie z tutejszej gildii informują mnie, że hrabiego widziano zaraz przed tym, jak go szlag trafił w dość widowiskowy sposób. A rozpuściło go podobno w chmurze dymu. Wszystkie okoliczne świątynie meldują o niezwykłej Mocy, która oderwała kawał skały i cisnęła ją do Morza Awyjskiego. A Ty siedzisz sobie tutaj, popijasz wino i milczysz. Tak więc stawiam ci jeden warunek, Sigad. Nie zginiesz z mojej ręki, chyba że odmówisz mi wyjaśnień. Wtedy będę cię torturował do granic wytrzymałości. I ani twoje koneksje na dworze, ani mizerne resztki straży twierdzy Haneg, ani żaden z bogów nie powstrzyma mnie przed wyciągnięciem z ciebie prawdy. - sięgnąłem po wino.

- Zapiekły was tyłki, co? - Sigad nie wyglądała na przerażoną. Aparycja bezmózgiej lalki, wyćwiczona za młodu i tylko te rozdygotane ręce. Była piękną, pięknem dojrzałej kobiety, której uroda nie przeminęła z wiekiem. Nie tak doskonała jak córka, ale nadal pociągająca. Mogła użyć urody jako broni. Mogłaby osiągnąć tak wiele, gdyby nie pokusy jej męża, zdrajcy, władcy i oprawcy. Jakże musiała nas nienawidzić, by nie móc się już bać o własne życie, które zależało od mojego i Jarla kaprysu. - Mój mąż musiał robić coś istotnego, skoro jego brak zmusił cię do jednoosobowej interwencji. Pomyślmy… - udała, że się zastanawia. - Chodzi o magię, prawda? Nie powierzyłbyś sekretów nikomu niepewnemu. A jego byłeś pewien, wicehrabio. Miałeś go w garści, tak jak on miał ciebie, póki była tu Eloise.

Zazgrzytałem zębami. Eloise była moją muzą, moją zgubą, moim nieszczęściem. Mogła zostać cesarzową, wybrała jednak karierę mistyczki. Ku mojemu wielkiemu żalowi, nie dała się porwać, przekonać, zastraszyć. Była, jest, i będzie moim duchem, wyrokiem i słabą stroną.

- Eloise nic już dla mnie nie znaczy, Sigad. - skłamałem, dopiłem wino i dolałem sobie. Śnieg na butach całkiem mi stopniał, więc z rozkoszą zrzuciłem je z nóg razem z onucami. Pani domu zmarszczyła się nieco, ale nie skomentowała. No cóż, wiedziała, że nie przejmę się, jeśli poleci mi się obuć. - Twój mąż był bardzo ważnym łącznikiem. Był na tyle wyjątkowy, że nie miał zmiennika. Był… - zawahałem się. - Był naszą nadzieją na zdobycie czegoś, czego poszukiwaliśmy od wielu miesięcy. A teraz zniknął, a wraz z nim urwały się kontakty, nici prowadzące do tajemnic tak strasznych, że nikt poza nim nie podjął się ich odkrycia.

Żona Jarla prychnęła. Omal nie zakrztusiłem się winem, słysząc ten dźwięk. Przez całą naszą znajomość nie słyszałem, by Sigad kiedykolwiek w mojej obecności prychnęła, żachnęła się czy westchnęła, a tu proszę… Nawet moje przedłużające się wakacje w Haneg nie wywoływały w niej cienia buntu, a to zwyczajne wyznanie prawdy zirytowało ją. Głębia kobiecych uczuć pozostawała dla mnie niepojęta od dnia, kiedy moja matka porzuciła mnie na jakimś wozie, ale przez całe swoje życie starałem się zgłębić psychikę płci odmiennej. Moją najlepszą przyjaciółką była moja zwierzchniczka. Twierdziła, że nie jestem upośledzony jak większość mężczyzn i brałem to za dobrą kartę. Dlatego ufałem intuicji, która mówiła mi, że Sigad chce wytrącić mnie z równowagi niestandardowym zachowaniem.

- Moja droga… - zawiesiłem głos, uśmiechając się wilczym uśmiechem. Robiłem na niej wrażenie, choć udawała, że moja verdańska aparycja nie wywołuje w niej nic prócz obojętności. Byłem straszny w hamowanym gniewie. A dopiero się rozkręcałem. - Powiedz mi, jak zginął twój bezcenny mąż, a zostawię cię w spokoju.

Sigad uniosła się powoli, oparła pięściami o stół, pochyliła ku mnie i wysyczała: 

- Mój mąż żyje i być może nadal ma twoje bezcenne informacje. Jeśli chcesz je zdobyć, proszę bardzo, ale mnie do tego nie mieszaj. Nie szpiegowałam dla Imperium i nie będę służyć ci jako łączniczka. Potrzebujesz go, to sam znajdź do niego drogę. Jest tu, w Haneg. Ode mnie otrzymasz klucze, ale do lochów cię nie zaprowadzę. Nie jestem ci nic winna. 

- Jaką mam gwarancję, że mnie nie wydasz, nie wyślesz wiadomości poza fortecę, nie podetniesz sobie żył, oskarżając mnie o morderstwo? - zamruczałem, również wstając. - Oj, nie, nie, nie musisz nic mówić - zatarłem ręce. - Sam o ciebie zadbam, skoro ty tak bardzo nie chcesz zaopiekować się swoim gościem…

*

Bycie magiem ma swoje plusy i minusy. Plusem jest fakt, że czerpanie z Mocy sprawia niewysłowioną przyjemność w obliczu żywiołu, który jest naszym ulubionym. Minusem bywa to, że czasem rodzimy się bękartami mieszanej krwi z talentem do magii nieaspektowanej i trafiamy za młodu do więzienia z wyrokiem spalenia na stosie. Verdański kundel taki jak ja, który ubóstwiał wodę i wszystkie jej postaci, rzeźbiąc w lodzie trafił do Psiarni. Rozpoznany talent magiczny zaowocował dożywotnim kontraktem. Czy kiedykolwiek żałowałem tamtego dnia, gdy mnie schwytali? Mogłem przecież pozabijać strażników gołymi rękami, czystą Mocą rozsadzając lód i przyszpilając oprawców do ziemi. Mogłem próbować uciekać, mając nadzieję na znalezienie studni, sadzawki bądź strumyka. Mogłem później odmówić i spłonąć. Zamiast tego latami pracowałem na swój wizerunek. Eusewania zawsze powtarzała, że jestem jedynym mężczyzną, którego się boi. Miała całkowitą rację.

Ciągnąłem za sobą Sigad. Nie chciałem sam schodzić do lochów. Nie musiałem czerpać z wyczuwanego w oddali spienionego morza. Posiłkowałem się tym, co miałem pod ręką. Ciało ludzie składa się głównie z wody. Krew to płyn, a ja, najbardziej nieaspektowany z wicehrabiów, przez lata praktykowałem, torturując i zabijając więźniów oraz wrogów cesarza. Wszystko ku chwale imperialnej służby, która była mi matką, ojcem, kochanką i przyjacielem. Sigad lewitowała za mną, skręcona w spazmie bólu, ściśnięta Mocą, niezdolna wykrztusił słowa. Nie gniewałem się, o nie. Chciałem mieć gwarancję, że nie uknuła mojej zguby ze swoim Jarlem i chciałem mieć żywą tarczę, tak na wszelki wypadek.

Tym większe było moje zdziwienie, gdy w podziemiach zobaczyłem Eloisę. Jej blada twarz okolona była rudymi lokami, tu i ówdzie przylepionymi do spoconej skóry. Dłonie znaczyła krew sącząca się ze szram. Doskonałą urodę dziewczyny psuły różnokolorowe oczy: jedno zielone, drugie brązowe. Była to jednak niewielka skaza na obliczu godnym bogini. Rozszerzone źrenice niemal zakrywały tęczówki, a sącząca się od Eloisy Moc chłostała mnie nieprzyjemnie w osłony. Amulety zaskwierczały, więc niechętnie pozbyłem się ich, rzucając na podłogę metalowy chłam zdobiony kamieniami szlachetnymi. Sigad opadła na ziemię, pojękując cicho. Eloisa nie podbiegła do matki. Była zbyt zajęta kontrolowaniem Mocy.

- Widzę, że cholernie dobrze celebrujesz powrót do domu. - warczałem przez zaciśnięte zęby zerkając na skulonego na ziemi Jarla. - Stęskniłaś się za tatusiem? Nie rób takiej miny, kochanie. - Uniosłem ręce w obronnym geście, kiedy Eloisa cisnęła we mnie skumulowaną Mocą. - Twoje siły nie są niewyczerpane, oszczędzaj się.

- Moje… siły… - wysapała dziewczyna, zaciskając dłonie na poplamionym habicie. - To… nie… twoja… sprawa…

Cmoknąłem. - Widzisz, odkąd tatuś podpisał ze mną umowę o współpracy, wszystko w Haneg jest moje. Twoja matka tu tylko gospodarzy. Ty byłaś moją ostateczną nagrodą, czyż nie pamiętasz? - powoli zbliżałem się do nieprzytomnego mężczyzny, marszcząc czoło i nos. Śmierdział i to nie wydzielinami. Cuchnęło od niego… dziwną mieszanką ni to kadzideł, ni to ogniska. - A tak się złożyło, że Jarl ma dla mnie informacje i planuję je z niego wydobyć.

- On… on… - dziewczyna zachłysnęła się, opierając się o ścianę celi. - On…

- On, on. - potwierdziłem, ostrożnie snując czar. Odbił się rykosztem i roztrzaskał jedną ze skwierczących pochodni. Strzepnąłem z kaftana iskry. - On mi je da.

- On umiera. - wydyszała Eloise. - Umiera! - podniosła głos.

- No widzę, że go nieźle splotłaś tą swoją klasztorną magią. - podrapałem się po zarośniętym policzku. - Ile go już tak trzymasz? Tydzień?

- Miesiąc. - wyszeptała. - Wcześniej… Zabijał.

- Ach! - ucieszyłem się. Wszystko ma swoje wytłumaczenie. Braki kadrowe wynikały z zapędów pana twierdzy. A ja głupi myślałem, że Sigad po śmierci męża oszczędza na spokojną starość w Białym Konoweryn. - A jak to się stało, że twojej matki nie zabił? - zapytałem, zadumany. Z mojej wiedzy wynikało, że Jarl nie dażył małżonki sympatią. Nieraz widziałem, jak psychicznie znęcał się nad żoną. 

- Matka… posłała… po… mnie. - Eloise nadal nie patrzyła na rodzicielkę. - Ukryła… się… w… zamku… Strażnicy…

- Zagonili go tu, co? - Pokiwałem głową niezadowolony. Przeklinałem siebie, że nie użyłem oficjalnej drogi i z pomocą teleportów nie przeskoczyłem na zachód wprost ze stolicy. Tak niewiele dzieliło mnie od skorzystania z tej drogi, ale uparłem się na poufność. Eusewenia wierzyła w powodzenie mojej misji. Ja sam wierzyłem w moje plany odkrycia największych tajemnic skrywanych przez magów. Wiara w siebie była jedyną, na jaką pozwalałem mojej czarnej duszy. - A nie myśleli, prawda, skorzystać z przynęty pod postacią kozy i wywabić go w góry? Tak byłoby bezpieczniej.

- Zgi… zginąłby. - wystękała Eloise. Coś zaczynało się zmieniać, dziewczynie ewidentnie brakowało sił, by rozmawiać.

- Nawet z trupa można zrobić użytek, głupatsku. - Pogroziłem jej palcem, udając srogiego wujka. Eloise nie dała się nabrać. Znała mnie jak zły szeląg, wszakże prześladowałem ją całe jej dorosłe, choć krótkie, życie. - Odsuń się.

- Nie. - To krótkie nie i pobielałe dłonie na niebieskim habicie miały mnie przekonać. Mnie, który już założył, że na całej tej aferze najbardziej ucierpi moja wicehrabiowska duma. Albo dupa. Mnie, który na własne oczy oglądał powolną śmierć przyjaciela i wspólnika w knuciu. Mnie, który nie miał już nadziei na nic, ale postanowił walczyć, żeby nie musieć powiedzieć Eusewenii: “No wiesz, starałem się, ale z niego zostały tylko strzępy. Z tego nie da się wyciągnąć zeznań, moja droga”. Za tę “moją drogą” mogła skazać mnie na śmierć, jeśli nie przyniosę jej w zębach informacji. Siłą rzeczy nie miałem po co wracać do domu, chyba, że Eloise wróci zdrowy rozum.

- Tak. - zacząłem splatać w dłoniach magiczne więzy. Nauczył mnie tego pewien czarnoksiężnik, którego torturowałem, po czym obiecałem mu życie w zamian za nauki. Dużo mnie nie nauczył, więc wkrótce zadyndał. Oszczędziłem mu ognia, niech Agar się udławi. - Ja potrzebuję twojego ojca, kochanie. Bądź tak dobra i odstąp od niego.

- Nie. - Eloise cofnęła się. - Nie oddam ci go.

- Ale po co ci on? - zapytałem.

- To... to, co zdobył. Tego... nikt nie powinien wiedzieć... To nie są rzeczy... przez... przeznaczone dla śmiertelników. To powinno... być zapominane. - Udało jej się mówić niemal pełnymi zdaniami.

- Pozwól, najmilsza, że ja o tym zdecyduję. - zarzuciłem pęta.

Trzeba przyznać, że nie doceniłem siły człowieka pobożnego. Eloise była mistycznym objawieniem swojego pokolenia. Musiała być, bo promieniowała Mocą tak silną, że groziła zwaleniem nam fortecy Haneg na głowy. Ledwie udało mi się wydostać z podziemi. Sigad została tam. Nie wiem, czy własna córka skazała ją na śmierć, czy też oszczędziła. Ja znalazłem się na chłodzie. O głodzie nie myślałem. Wykopałem jamę w śniegu i czekałem w niej całą noc.

Tak jak przewidziałem, Eloise wkrótce opadła z sił. Postanowiła chyba stawić mi czoła, a przynajmniej zrobić ostatnią rzecz, na jaką mogła się zdobyć. Pogrzebać żywcem mój zasób informacji, których szukałem od dwudziestu lat, a które najpewniej skradł jej ojciec. Oprawca, którego nie potrafiła przez miesiąc zabić, aż do chwili, kiedy pojawiłem się ja. Wcielenie jej najgorszych koszmarów.

Rudowłosa Eloise, która mogła zostać żoną cesarza, postanowiła zdradzić Imperium i mnie. Wyciągnęła Jarla z podziemi o świcie. Nie było to łatwe przedsięwzięcie, chłop nie należał do najmniejszych, a dziewczyna była kruszynką, ale od czego jest wiara, która czyni cuda. Siedziałem w swojej jamie, podejmując strategiczne decyzje - zaskoczyć ją nim oślepi mnie słońce odbijające się od śniegu, czy przeczekać i obserwować. 

Wygrała zwykła, ludzka głupota. Wyskoczyłem jak z zasadzki, strasząc na śmierć rudą dziewczynę. Eloise upuściła Jarla w śnieg. Zaklęła, lądując tyłkiem w zaspie. Zapłakała, odsłaniając się przede mną rękami. Tymczasem jej ojciec podniósł się na klęczki i zaczął inkantować. Bredził w niezrozumiałym języku, machał rękami i kołysał się, patrząc prosto we wschodzące słońce. Jeśli któryś z bogów nas widział, pomyślał zapewnie o trzech idiotach kotłujących się w śniegu, ogarniętych klątwą lub innym szaleństwem. Eloise smarkała, odsuwając się jak najdalej ode mnie, a Jarl niemal śpiewał swoje brednie. Nie wytrzymałem, odwróciłem się do niego i zamierzyłem, chcąc pozbawić go przytomności.

Postanowiłem zapamiętać tę chwilę na zawsze, by w przyszłości nie dopuścić do podobnego błędu. Katastrofy nie dało się lepiej wyreżyserować. Mój przyjaciel oszalał, zmieniając się w coś, co zapewne niektórym przypomina Pomiotnika. Osnuty dymem potwór przebił ostrzem moją Eloisę, a ja - lecąc ku krawędzi klifu - po raz pierwszy w życiu miałem na końcu języka modlitwę. Niemal wyrwała się z moich ust, ale uchwyciłem się rzuconej przez strażnika liny i przestałem frunąć ku zagładzie. 

Sigad wyprowadziła z fortecy pozostałych przy życiu wartowników, by - jak mylnie mniemałem - rzucić ich naprzeciw męża. Tymczasem kobieta przyglądała się bezsilnie rzezi własnej córki, podczas gdy strażnik postawił mnie na nogi i zaczął ciągnąć w kierunku twierdzy. Sigad chciała jednak doczekać tej starości na Dalekim Południu, skoro mnie uratowała. Odepchnąłem górala i zaczęłem brać się do roboty. 

Ze śniegu, lodu, wiatru i soli ulepiłem lodowe golemy i pchnąłem je do walki z Jarlem. Na oczach małżonki bryły otoczyły opętanego, skuwając go w lodzie. Pozostawiły jedynie głowę, która pluła wściekle i rzucała niezrozumiałe przekleństwa. Ostrożnie zbliżyłem się do mrocznego stwora.

- Myślisz może, że potrzebuję dostarczyć cię do kwatery całego? - oparłem dłonie o lód, zbliżając się niebezpiecznie do pokonanego Jarla. Sam byłem spokojny niczym lodowa statua, choć w środku mnie płonęło piekło. - Mylisz się, przyjacielu. Ja ci utnę głowę. Zaklnę ją w lód. Upewnię się, że twoje szczątki są więzieniem dla ducha, którego nie wypuszczę do Domu Snów. A potem zrobię wszystko, by wyciągnąć się z ciebie historię opętania. Zwiążę twojego ducha i rozkażę mu mówić. Słyszysz mnie? - zapytałem, bo potwór zamilkł, wracając do zwykłej, ludzkiej postaci. 

- Skąd masz pewność… - zaszemrał głosem Jarla - ... że tak łatwo przyjdzie ci mnie pokonać?

Nikt na całym zachodnim wybrzeżu nie widział, do czego właściwie został wyszkolony trzeci Ogar Imperium. Nikt w Haneg nie wiedział przecież, że właśnie do tego się całe życie przygotowywałem, do tropienia czarowników, wyklętych magów i odmieńców. Ba, nikt w całym Meekhanie nie był w stanie przejrzeć planu, który od lat snuła Psiarnia. Właśnie dlatego złożyłem sobie kiedyś solenną obietnicę. Nieważne, jak ryzykowne zadanie postawi przede mną wywiad, nieważne, że każą mi poświęcić przyjaciela w służbie ojczyźnie i osobiście torturować jego ducha. Nazwijcie mnie skurwysynem, ale nie dam im podpalić pode mną stosu.

Uśmiechnąłem się smutno, odwróciłem i wziąłem na ręce rudowłosą. Sigad krzyknęła cicho, gdy zrzuciłem moją Eloisę z klifu wprost w spienione morze. 

- Słodkich snów, Eloiso. Niech ukołyszą cię nesbordzkie pieśni.

To było nasze pożeganie.